Zaraza na miarę czasów
Dziwna ta epidemia. Panika zasiana, wszyscy mówią tylko o tym, ale jakby taka nie za straszna. Ludzie umierają, ale raczej tylko starzy i chorzy. Jak umrze ktoś przed sześćdziesiątką, wszyscy myślą, że pewnie miał serce słabe albo niezdiagnozowaną cukrzycę. Pojawiają się nawet głosy, że ktoś wypuścił tego wirusa żeby w przyszłości odciążyć służbę zdrowia, a przy okazji przeciwdziałać przeludnieniu. I jeszcze świadczeń emerytalnych mniej będą wypłacać. I rent. Całe szczęście dzieci wirus nie niepokoi jakoś szczególnie. Najwyżej trochę pokaszlą i tyle. Kolejne głosy mówią, że najgorszy z tego wszystkiego będzie kryzys gospodarczy, który nastąpi po zakończeniu kwarantanny. Wiadomo - wszystko stanęło, koło biznesu się nie kręci. Powstają dylematy: trzymać pieniądze, bo jak wszystko zdrożeje, to na nic nie starczy czy wydać, bo jak wszystko zdrożeje, to i tak na nic nie starczy. Ego ludzkie jakby wzrosło, bo będą się mogli przed przyszłym pokoleniem pochwalić, że jak byli młodzi to się działo... Pytanie, czy przyszłe pokolenia nas nie przebiją. Może nie uwierzą, że żyliśmy w czasach, w których każda rodzina miała dostęp do bieżącej wody, dziesięć par butów na osobę i lodówkę pełną jedzenia. Tak jak nie uwierzyliby średniowieczni chłopi, że ludzie żyjący sześćset lat później będą narzekać na brak klimatyzacji w samochodzie. I tak właśnie to dziwnie wyszło. Średniowiecze miało dżumę, my mamy Covid-19. Tak jakby ktoś stwierdził - oni są za wygodni, dżumy psychicznie nie ogarną. W sumie, kto by się w XIV w. przejął tym, że starzy ludzie umierają na duszności.
Ale nie o tym chciałam. Usiadłam z piórem w ręku żeby poużalać się nad sobą, a nie nad ludzkością. Miałam wobec siebie wielkie plany. Jeszcze tydzień temu je miałam, bo jak historia się dzieje na naszych oczach, to i uśpione poczucie misji się uaktywnia. Tylko wyobrażałam to sobie inaczej. Myślałam, że zrobię coś, inni stwierdzą, że to cudownie, że coś robię, bo to takie potrzebne w tych trudnych czasach, żeby ludzi podnosić na duchu i w ogóle żeby pokazać, że można. Ale to nie było szycie maseczek, częściowo dlatego, że nie umiem szyć, więc żadnych takich reakcji nie było. Przynajmniej nie ze strony ludzi, którzy wagą swojego autorytetu, zmusiliby kogoś do zatrudnienia mnie na świetnych warunkach. Także nic się nie zmieniło. Pozostaje mi dalej żyć życiem nieodkrytego talentu. Nawet epidemia mi nie pomoże.
Dodaj komentarz